Jestem kawomaniaczką, kawofilką, kawofascynatką

W ostatnich latach opublikowane zostały wyniki licznych badań, które udowadniają, że picie naszego ulubionego aromatycznego napoju dostarcza nam masę korzyści. Poza nieocenionymi doznaniami, jakie daje nam picie porannej kawy, budującymi cały nasz dzień, doświadczając potęgi codziennego rytuału – stabilnego i stałego punktu na mapie dnia, pozwalającego na zatrzymanie się na chwilę i ułożenie planu, bez którego trudno jest realizować codzienne zadania, napój ten jest dla Was zdrowszy niż dotychczas sądziliśmy!

Trzeba znać swój limit tolerancji kofeiny. Jeżeli wypicie jednej filiżanki powoduje kłopoty ze snem, podniesione tętno i wzrost rozdrażnienia oznacza to, że masz wolny metabolizm kofeiny. Jest na to sposób: można pić jedną, dwie kawy kofeinowe o wysokiej zawartości fenoli lub więcej filiżanek bezkofeinowej wzbogacanej w fenole.

Kawa to jeden z najzdrowszych produktów spożywczych używanych w każdej kulturze i strefie klimatycznej. Wzmacnia odporność, poprawia dobrostan psychiczny, wspomaga proces redukcji wagi. Stanowi wsparcie w przeciwdziałaniu chorobie Parkinsona, Alzheimera, cukrzycy typu 2, wieloma nowotworami, schorzeniami serca. Najważniejszym składnikiem kawy są polifenole o niezwykle silnym działaniu przeciwzapalnym. Nie da się bardziej uniwersalnie zadbać o swoje zdrowie i jednocześnie nie ma prostszego sposobu.

Kawa wydłuża okres aktywności seksualnej, opóźnia demencję. Pasjonaci kawy obniżają ryzyko zachorowania na: raka prostaty, endometrium, raka jelita grubego, wątroby, gardła i jamy ustnej.

Kawa jest także doskonałym „niby posiłkiem”, który w trakcie diety redukcyjnej może odsunąć w czasie o 45-60 minut posiłek właściwy i spowodować, że łatwiej i przyjemniej do niego doczekamy!

Przeprowadzone w ostatnich latach badanie osób o wolnym metabolizmie kofeiny dowiodło, że zwiększenie spożycia kawy może spowodować wzrost ryzyka wystąpienia zawału serca bez skutku śmiertelnego. Polecam zatem zachowanie umiaru i złotego środka czyli picie bogatych w fenole odmian: jedna filiżanka takiej kawy zawiera 10 razy więcej fenoli niż filiżanka zwykłej.

Życzę Wam wielu cudnych poranków z filiżanką kawy w ręce!

Moje pięć sierpniowych uważnych i odosobnionych dni

Większość czasu – czyli trzy pełne doby, inaczej 72h (!) spędziłam z 13 innymi osobami nad jeziorem Sitno, w urokliwym siedlisku idealnie dostosowanym na potrzeby takiego procesu, z furtką prowadzącą z prywatnego lasu (z wiszącymi między drzewami hamakami) wprost do
jeziora. Z trzy z pięciu odbywały się w absolutnej ciszy. Codziennie w pracy przez wiele godzin słucham słów i wypowiadam słowa, zastanawiałam się jak sobie poradzę w takiej dobrowolnej oczywiście konwencji …? Ale dzięki prowadzącej wszystko było niedoskwierające, wygodne, komfortowe i kojące. Cisza koi, okazuje się, że w odpowiednim towarzystwie jest jak okład na nasze potargane emocje Namawiana namawiana i namawiana dotarłam. Weszłam i chętnie wrócę.

Niesamowicie odczuwa się siebie i swoje stany i wsłuchuje w nie bez komunikacji werbalnej. Cała uwaga przekierowywana jest w dialog z samym sobą. I na to co się czuje, a czego często bardzo nie chcemy i odpychamy to czucie siebie jak najdalej od siebie. Chcemy nie czuć… niewygodnych myśli. Zagłuszyć. Wysadzić poza swoja orbitę…Tu się nie dało: sama siebie odczuwałam na wskroś, ale z ciepłym, wrażliwym i współczującym zaopiekowaniem się mną przez grupę i wzajemnie. Jest się w ogromnej mierze w swoim towarzystwie, ale nie samotnie. Wokół jest cała duża wspierająca wspólnota. Inni ludzie, wszyscy przyjechali w tym samym celu: SPOTKAĆ SIĘ ZE SOBĄ I WRÓCIĆ DO SIEBIE!

Ciekawe było dla mnie odczuwanie smaków – ich intensywności, to że sytość, w skupieniu przychodzi po krótszym czasie – to moje dodatkowe odkrycia! Oczywiście spodziewałam się tego, ale nie miałam wcześniej doświadczeń jedzenia w grupie bez rozmowy i innych dystraktorów. Generalnie przygotowywanie sobie jedzenia, dbanie o jego skład, pochodzenie, jakość, wygląd stanowią elementy nieodzowne w okazywaniu czułości wobec siebie, wrażliwości na swoje potrzeby i są ważnym krokiem w zaopiekowaniu się sobą. Wkładanie w siebie tak zwanego „byle czego” to autoagresja i przemoc i brak szacunku wobec siebie samych…

Rzecz jasna praktykę uważności i powracania trzeba jak wszystko w życiu ćwiczyć, powtarzać, chęć ucieczki od siebie będzie powracała, jest bardzo silną tendencją w nas. Praca ze sobą się nie kończy, zresztą na tym polega życie, jesteśmy w ciągłym procesie! I o to chodzi – o rozwój!

Wege chill kaszubski na SUPach!

Miejsca prowadzone przez właścicieli i pomysłodawców wegan to szczególne oazy łagodności, spokoju wrażliwości na estetykę i architekturę, która prawie stapia się z zewnętrzem i przyrodą przenikającą przestrzeń i budynki. Namawiana namawiana i namawiana dotarłam. Weszłam i chętnie wrócę.

Towarzyszyła mi przyjaciółka i była też moja mentorka supowa. Po 45 minutach zwiedzania na supie jeziornej okolicy stwierdziłyśmy, że czas na pełen i totalny relaks Położyłyśmy się na naszych supach, mnie się nawet udało ułożyć na boku.

W toku popołudniowe letniej rozmowy zwiewało nas i zwiewało w stronę tataraków na końcu jeziora. Po 25 minutach totalnego relaksu i spionizowaniu naszych ciał zorientowałyśmy się jaka daleka droga powrotna przed nami !!! Namachałyśmy się na serio i naprawdę. Zmagania dotyczyły też uczucia głodu, które nasilało się z każdym ruchem wiosła wreszcie po prawie 45 minutach dotarłyśmy do naszego pomostu i Bistro.

Głód okrutny mimo zjedzonego przed supami chłodnika i lodów spowodował, że obiad pochłonęłyśmy w ekspresowym tempie. Pamiętajcie Kochani o kolejnym aspekcie wzmożonego wysiłku-dużo silniejszym uczuciu głodu następującym po nim…

Nam się jakoś udało, choć ja chętnie dokonałabym konsumpcji dodatkowo poza kotletami z kalafiora i frytkami z batata (bez tłuszczu) wspaniałego wege burgera. Ale moja kora mózgowa włączyła przycisk: wystarczy! Poczekaj! Zaraz przyjdzie dające spokój poczucia najedzenia.

Cukier – przestępca w białych rękawiczkach

Słodycze – to nałóg na miarę obecnych czasów. Cukier uzależnia 8 razy silniej od kokainy. Słodki smak to absolutnie pierwszy smak, który poznajemy – wody płodowe są słodkawe, mleko mamy czy modyfikowane jest słodkie . Cukier jest nośnikiem smaku. To idealna używka, dostępna na każde nasze żądanie, nie rujnująca życia zawodowego, społecznego, rodzinnego, ba (!) nawet zdawałoby się przenosząca je na lepszy level, level pro.

Glukoza to nasz pokarm doskonały. Nią żywi się, ale również świetnie odurza nasz mózg. Cukier krąży cały czas w naszej krwi. Nie możemy bez niego żyć, może też zniszczyć nam życie prowadząc do cukrzycy typu II i uzależnienia. Jest substancją psychoaktywną. Ochota na jedną czekoladkę (przecież tylko jedną! a może jeszcze jedną, czyli już drugą etc.) może przerodzić się bardzo płynnie i błyskawicznie w napad kompulsywnego objadania się i „przylepienia” do słodyczy.

Uwaga nasza ukochana czekoladka lub batonik działa jak super mocny klej. Słodycze są „doskonałym” regulatorem naszych emocji. Kiedy nie radzimy sobie z napięciem i stresorami atakującymi nas zewsząd, chwytamy zatem po pseudo antidotum, które zapewni nam wyrzut dopaminy, wpłynie na podniesienie poziomu serotoniny i odczujemy cudowną ulgę, odcięcie jak mawia część osób, z którymi pracuję, nirwanę. W sumie to niby nirwanę, ale po co być takim skrupulatnym– działa…. (doraźnie).
Jedzenie słodyczy jest zachowaniem silnie nagradzającym. Z czasem potrzebujemy coraz więcej dopaminy i coraz bardziej, zaczynamy przekraczać początkowo nieprzekraczalne granice w spożywaniu słodyczy. Układ nagrody szaleje… ze „szczęścia”… Każda granica w wypadku uzależnienia jest dziurawa, rozciągliwa i przekraczalna… i przepuszczalna… Aby uzyskać powtarzalny poziom dopaminy musimy dowozić coraz więcej i więcej cukru… Ciąg cukrowy przypomina ciąg alkoholowy, u niektórych osób może trwać kilka tygodni i całodzienne pożywienie w trakcie pójścia w „cug” może składać się tylko i wyłącznie ze słodyczy… i słodkich napojów…

Dobre wieści – nad zdrową relacją z jedzeniem możemy pracować. Też jestem w procesie! Cały czas.

323432360_862497911701883_230979302868501243_n
323413000_1364431467727497_5700908242174607623_n

Filozofia zero waste

Moje zimowe, poświąteczne ciasteczka wpisują się w filozofię Zero Waste co oznacza: żadnych odpadów! Zmiana stylu zarządzania naszą lodówką wpisuje się w określony lifestyle, który w obliczu zmian zachodzących w naszym otoczeniu jest absolutnie na czasie.

W podanym przepisie wykorzystałam owoce, które pozostały mi po kompocie wigilijnym z suszu. Zamroziłam zmiksowane na gładką masę owoce i schowałam do zamrażalki. Przyszedł już na nie czas – jako ostatnie echo okresu świątecznego, jeszcze pasują – na wiosnę nie będą już miały swojego uroku i nie pokryją się już z wiosennymi smakami.

Staram się nie marnować jedzenia i nie wyrzucać, żadnych produktów, znajdując dla nich nieco zmodyfikowane przeznaczenie. Tradycją w domu moich dziadków było przygotowywanie kompotu z suszu.

Po jego przygotowaniu pozostaje spora ilość rozgotowanych owoców. Zmiksowałam je na gładką masę, wyglądającą jak czekolada. W swoim przepisie użyłam:

  • pulpę z 300g suszonych daktyli, gruszek, jabłek, żurawin, śliwek, moreli zmiksowaną razem z imbirem, goździkami i cynamonem
  • 160g płatków owsianych
  • 2 jajka
  • można dodać słodzik

Wszystkie składniki z ubitymi całymi jajkami dokładnie wymieszałam, uformowałam ciasteczka i włożyłam do piekarnika na 180 stopni, na termoobieg, piekłam 20-25 min. Zastanawiałam się chwilkę nad bananem, ale uznałam, że owoce są na tyle wilgotne i kleiste, że jest on zbędny.

Ciasteczka po upieczeniu są lekko ciągnące i mięciutkie.
Jedno ciasteczko ma około 50kcal, ja zrobiłam 30 sztuk.
Smacznego!